Drugi, bo kazdy zaczyna od pierwszego. W sumie, ja tez moglbym, ale po co.
Blog - nie ukrywam - zalozony jest pod wplywem impulsu. Impulsu, ktory wyzwolily we mnie podstawowe czynnosci zyciowe, np ZAKUPY. Zakupy, na ktorych bylem dzis. Zakupy, ktore zawsze wyzwalaja we mnie wydzielanie adrenaliny. Niby zwykle kupowanie, niby normalne pojscie do samoobslugowego sklepu, wziecie koszyka, zgarniecie z polek to co trzeba i to co nie trzeba. Jednak zaczynaja sie schody. Zacznijmy jednak od poczatku...
Piatek, pisze egzamin (raczej go oblewam), wpadam po krotkich perypetiach (skleroza nie boli) na stacje, mam 10 minut do odjazdu pociagu. Stoje grzecznie w kolejce do kasy, rozgladam sie ile ludzi, ok mniej niz 10 osob (na oko 8,z czego dwie pary, wiec kupia jeden bilet). Stoje, stoje. Minuta, dwie, patrze a przy okienku ta sama baba caly czas. LUDZIE, do takich rzeczy sluzy obsluga klienta, gdzie mozna sobie POGADAC z mila pania o przebiegu swojej podrozy. W kasie biletowej, jak sama nazwa mowi, kupuje sie BILET. A nie urzadza pogawedki, czy lepiej jechac do zakopanego przez opole o 19.34 czy przez walbrzych, czestochowe o 18.15 z jedna przesiadka w czymstam. Ok, poszla sobie, dwie minuty do "odlotu", jakims cudem docieram do kasy, prosze o bilet, daje 20 zł (bilet kosztuje 11,98) i juz zbieram dupe w troki zeby wyrwac do startu na peron a ta mi mowi, ze nie ma wydac. No osmiu zlotych nie ma wydac? Ona ma dyche. I dwa grosze. Dostala szybko wyliczone PRZY NIEJ (to wazne) 2 zlote w 20 i 10 groszowych nominalach(tzw. twarda waluta) a ta liczy to jeszcze raz zeby mi laskawie oddac 10zł i 2grosze. Niewierny Tomasz. Nawet jakbym sie pomylil w liczeniu... biegiem po śliskim dworcu (o mało nie staranowałem jakiejś babki z torba bo wpadlem w poslizg), wpadam na peron, wsiadam do pociagu, ktory - wbrew panujacym wszech i wobec opiniom - jest czysty i zadbany. I nawet jechal, byl jeden jakis dluzszy stop, ale sie potem okazalo, ze pociag z 4 wagonow (czy 5) zrobil sie ponad 10 wagonowy, to pewnie nas jakos przelaczali. W kazdym razie, jechalo sie w miare komfortowo i juz nie grzalo w tylek tak jak ostatnio, ze musialem wsadzic bluze pod tylek, bo plastikowe siedzenie zaraz by sie chyba zaczelo topic.. Potem bede bezplodny;) Pociag dotarl planowo, wiec oczywiscie +.
Ok, bylo o PKP, mialo byc o sklepie. Wiec jak przyjechalem do rodzinnego gniazdka to wypada co nieco pomoc, skoczylem wiec jak zwykle po zakupy. Wchodze do znienawidzonego sklepu, ktory powstal na bazie naprawdę fajnego sklepu (Supersam byl, komunistyczny twor ale byl dobrym, porzadnym i ulozonym sklepem) - Stokrotka. Chodze tam tylko dlatego, ze wszystko inne jest po prostu daleko. Po za tym, kazdy sklep ma trzymac jako taki poziom... "zajebistosci". Na tyle, zeby nie odpychac klienta tak jak ten. Fakt, obok mam biedronke, ale oprocz chipsow, piwa i "ptasiego mleczka" nie ma co tam kupowac - rozpadnie sie zanim doniesiesz do domu.
Wchodze wiec do tego sklepu, pierwszy stres. Nie ma koszyka. Moze wezme wozek? Patrze na liste.. Chleb, 4 bulki, proszek do pieczenia, powidla sliwkowe, chrzan, smietana mała 18% "z domkiem". NO to nie bede bral wozka na 5 malutkich sztuk. Szukam koszykow. Lezy wielki stos, wiekszy od czlowieka, przy kasie, po drugiej stronie okopów. Przedzieram sie jakoś, biore koszyk. Jakby ktos kuzwa nie mogl raz na jakis czas (czyt. skoncza sie tamte) przeniesc tych zasranych koszykow przy wejsciu (pomijajac fakt, ze ich miejsce jest na takiej jakby laweczce, gdzie powinno byc miejsce na wypakowanie rzeczy z koszyka/wozka i przelozenie ich do siat, plecakow czy toreb(ot, takie miejsce na ogarniecie sprawy). Ide. Zamieszalem sie, nie wiem gdzie mam isc. Patrze jeszcze raz na liste, wlazlem w jakas polke, a skocze po chleb, bo wiem gdzie jest. Ide, patrze. Kuźwa. Jakies pojedyncze sztuki sa. Szukam chleba jakiegos normalnego. 100 rodzajow, mojego pewnie nie bedzie, ale patrze, jakis "chleb zwykly". Pierwsze co trzeba zrobic po zobaczeniu takiego chleba to go dotknac. Standardowa praktyka takich sklepow jest mieszanie swiezego chleba z takim.. starym, ktory zostal. Ludzie juz sie tego nauczyli, wiec po dwoch dostawach zostaje taki zajebiscie stary. Kazdy dba o swoj interes. Wreszcie znajduje, gdzies z tylu, jakis normalny chleb. Czy to nie powinno byc zabronione? Chowanie swiezego chleba i wystawianie na przod starego, tylko po to, zeby ten swiezy sie zestarzal i dali go pozniej na przod? Gdzie tu logika, gdzie tu myslenie? No ale mamy kapitalizm. Lepiej trzymac caly czas tak samo nie swiezy chleb, niz swiezy/nieswiezy na przemian. Eh.
Ok, ide dalej, wzialem bulki (nie bylo foliowych opakowan, a jedynie papierowe, no ale trudno, o to juz nie bede marudzic). Tez jakies krzywe, ale to tylko bulki. I tez w polowie twarde, ze jeszcze troche i szyby mozna bedzie nimi tluc. Biore te bulki, biore sie za szukanie innych rzeczy, np:
Śmietana. Wiadomo, lodówa. Wkurzajace jest to, ze co tydzien jest w innym miejscu tej lodowki. Nie ma jakiegos duzego rozrzutu, ja tez oczy mam, wiec sobie moge znalezc. Fakt. Tylko ze to troche niewygodne. Ok, jest duza, ale potrzebuje mala, ale tej samej firmy. I musisz zasuwac wzrokiem po calej polce, po calym rzedzie i calej kolumnie, nawet najwydajniejszy algorytm Ci nie pomoze, bo kto to pomyslal, zeby duza smietana tej samej firmy stala obok malej tej samej firmy? Dlatego damy ja po skosie. A co. Dwie polki nizej. Chyba, ze to klienci przekladaja, 15 czy 20 malych smietan. Wzialem ta pieprzona smietane myslac, ze juz koniec przygod z tym sklepem i pojdzie z gorki. Drapnalem po drodze proszek do pieczenia (ten lezy w miare logicznie, miedzy cynamonami i innymi srutami do ciasta, we w miare nauczonej przeze mnie pozycji) i kieruje sie po chrzan. Firmy frubex. Mamy upodobania co do konkretnych smakow i mamy prawo do tego. Chrzan jest podobny do majonezu, sluzy do tego samego, pewnie tez podobny do musztardy i moze do keczupu (w zastosowaniach). Pamietam, gdzie lezakuja majonezy i musztardy, wiec kieruje sie z tym zasranym koszykiem i szukam. Majonezy stu roznych firm, w stu roznych opakowaniach, obok musztardy, dalej keczupy. Chrzanu NIE MA. Normalnie nie ma. Ale sobie mysle - ten sklep jest popieprzony, wiec ten chrzan na pewno jest. Pytac sie pracownic nie ma sensu (facetow nie ma, pewnie nie wytrzymali nerwowo braku tej logiki), bo po prostu lazi ze mna i patrzy na to samo - szkoda jej czasu, moglaby smietany przeniesc na swoje miejsce). Postawilem sobie za cel znalezc pieprzony chrzan metoda przejrzenia wszystkich elementow tablicy. Jade wzrokiem po wszystkich polkach, nie eliminujac nawet najbardziej nieprawdopodobnych polek, takich jak te z kawa czy pampersami i podpaskami. No, patrze, sloiczki jakies. Ok, chrzan. Trofeum znalezione po przeczesaniu jakis 3/4 tego sklepu. Zobacze miedzy czym jest. Miedzy kukurydzami, groszkami i przecierami pomidorowymi, ktore tez chyba widzialem kolo keczupu. No kurde. Chrzan podobny do kukurydzy? To ta kawa powinna wyladowac miedzy pampersami, podpaskami i zelami pod prysznic. Ciesze sie, ze juz koniec przygod z tym sklepem, wychodze. Do kasy. Jedną zamkneli mi przed nosem, ale ok, moze jej sie siku chce, ide do drugiej, prawie pustej. Jak zwykle prosi o koncowke, ale jest grzeczna, mila i szybka, to tez nie marudze tylko grzebie po portfelu o te 61 groszy i oddaje. W sumie mi tez wygodniej, bo da mi papierowe 90 zl a nie odgrzebane 9.81 + 80zl w papierkach.. Wylaze. Stos koszykow jak stoi tak stoi, ja swoj zanioslem - w koncu po co tyle blogow w necie;)
Poszedlem do warzywniaka, gdzie zawsze jest to co trzeba i nikt nie marudzi mi o siedemnascie groszy, tylko jak trzeba to zaokragla sobie w dol albo w gore (nie mam nic przeciwko temu, jak dwa grosze wiecej mam zaplacic, zeby mogla mi wydac okragla kase zamiast jakiejs twardej waluty i potem miec niespelna 50 zl i zajebiscie ciezki portfel).
Juz to ze mnie zlazlo, juz chyba jestem spokojny. Z natury jestem nerwowym czlowiekiem, wiec pewnie troche bede tu marudzil. Nie tylko na sklepy i ludzi z nimi zwiazanymi, ale takze na studia - PWr W8. Pierwszy rok. Tak, wiem. Nie wiem nic o zyciu na pwr to co sie bede wypowiadal. A bede. Na przekór wszystkim.
Sorki za niekonsekwentny brak polskich znakow - pisalem tam, gdzie jakos trafilem paluchem na alta albo tam, gdzie wydawalo mi sie, ze popelniam blad ortograficzny, lub tez dane slowo byloby dwuznaczne. Musicie mi wybaczyc.
Swoje zale walcie w komentarzach.
Ps. Pozdrowienia dla "wkurwionego-admina", który olał troche swój blog, jednak był pewną inspiracją dla mnie - człowieka zbulwersowanego.